napisz do nas

UŻYTKOWOŚĆ

Mastif tybetański nie wymaga prób pracy ani szkoleń z posłuszeństwa, tropienia czy obrony, bo to nie jest jego powołaniem. Do-khyi od zarania dziejów był psem stróżującym. Jego niezawodność doceniały przez dziesiątki lat plemiona Nomadów oraz mnisi w tybetańskich klasztorach. Psy te musiały być sprawne, wytrzymałe, odporne na dość ekstremalne warunki atmosferyczne i doskonale przystosowane do urozmaiconego terenu Wyżyny Tybetańskiej. Jednak najważniejszym kryterium była skuteczność i umiejętność pracy, pomocy człowiekowi i ochrony jego dobytku.

Na losy tej rasy najbardziej wpłynęły koczownicze plemiona pasterskie Tybetu wykorzystujące je w wieloraki sposób a tym samym kształtujące ich usposobienie i pożądane cechy. W swojej ojczyźnie tybetan służył jako pies pasterski, zaganiający, czasem juczny, ale przede wszystkim stróżujący. Miał pilnować i bronić stad owiec, bydła i kóz, chronić domy i osady przed dzikimi zwierzętami, rabusiami i innymi napastnikami. Obecność drapieżników takich jak wilki, niedźwiedzie, hieny czy irbisy była na porządku dziennym, stąd też nieodzownym narzędziem obrony stada i pasterzy był mastif tybetański. Przy stadzie liczącym ponad kilkaset sztuk pracowało zwykle kilka psów, które potrafiły współpracować by przegonić drapieżnika i utrzymać porządek w kierdlu. Stąd dość dobrze rozwinięty instynkt socjalny, zapewniający sprawność działań i wzajemną pomoc. Żelazną zasadą było nie opuszczanie stanowiska pracy, swojego terytorium w obrębie którego nic nie mogło umknąć ich uwadze. Najchętniej wybierały wzniesienie, z którego rozciągał się najlepszy widok na okolicę. Wielokrotnie tybetany zostawały bez dozoru pasterza w związku, z czym musiały same podejmować decyzje, stanowić o sobie jak i o stadzie, które zostało mu powierzone. W przypadku niebezpieczeństwa, zbliżającego się wilka to pies rozwiązywał problem, orientował się w sytuacji i rozstrzygał czy zagrożenie jest znikome, wszczynać alarm, bądź odpowiednio zareagować. Sama obecność tybetana przy stadzie, jego głębokie, niskie, barytonowe szczekanie, bądź kontratak w celu odegnania nieproszonego gościa wystarczał, aby skutecznie odstraszyć napastnika. Rzadkością był atak w jednym celu, likwidacji intruza. Czasami bywało tak, iż przy pomocy tybetana udawało się ustrzelić niedźwiedzia bądź innego zwierza, którego skóra niejednokrotnie była bardzo cennym łupem.

Nieodłączną cechą tych psów była agresja w obronie terytorium i wszystkiego, co się w nim znajduje. Groźny i nieprzekupny tybetan był na wagę złota. Do-khyi jak sama nazwa wskazuje w tłumaczeniu oznacza psa trzymanego na uwięzi. Tybetany, przeznaczone stricte do czuwania i ochrony tybetańskich osad, jurt, czy klasztorów były wiązane za dnia u wejścia do obozowiska bądź namiotu a spuszczane o zachodzie słońca, co uniemożliwiało kradzież i zbliżanie się obcych. Były nauczone trochę innego zachowania, także nie oddalały się od opiekuna, który niejednokrotnie dbał o psa, gdyż jak każdy Tybetańczyk wyznający buddyzm uważał, iż każda istota żywa w równym stopniu posiada naturę Buddy, duszę, która może powtórnie odrodzić się w postaci człowieka bądź innego stworzenia. Psy zatem zazwyczaj za dnia nie zwracały uwagi na ruch, krzątaninę ludzi, reagowały rzadko, ale błyskawicznie w razie konieczności. Prawdziwie groźne stawały się po zachodzie słońca, czujne i nieufne informowały osadników o niebezpieczeństwie, zbliżającym się nieproszonym gościu. Szczekały rzadko, nigdy bez potrzeby jednak, gdy sytuacja wymagała interwencji, tybetan swoim donośnym szczekaniem zakłócał ciszę nocną by poinformować przybysza, że to jego terytorium i jest do niego nieproszony. W jednej z relacji z podróżny czyta się, iż gdy ktoś podchodził do obozowiska, stawał w odległości dochodzącej do 100 metrów, przekrzykując szczekające psy oznajmiał, kim jest i jaki jest cel odwiedzin. Jeżeli był nieproszonym gościem nie miał najmniejszej szansy zbliżenia się do osady, jeżeli natomiast mieszkańcy chcieli go przyjąć, odwoływali niespokojne zwierzęta, które jednak nigdy nie traciły na czujności i polegiwały tak, aby nowego osadnika mieć zawsze na oku i móc w porę zareagować.

Mastif tybetański miał skutecznie zniechęcić i odstraszyć grasujące drapieżniki, złodziei, wścibskich nieznajomych. Krążyło zatem o nich wiele tajemnic i legend. Niemniej jednak zawsze wspominano o wielkich, imponujących stróżach, agresywnych i nieufnych do obcych, ale śmiałych i odważnych psach, przypominających z wyglądu i odgłosu lwy. Tybetańczycy trzymali psy zazwyczaj o umaszczeniu, jakie miał wybitny ojciec lub dziad, głowy masywne i tępo zakończone. Wierzono, że potężne do-khyi o maści czarnej i czarno podpalanej w ciągu dnia przerazi i spłoszy napastnika, zaś gdy zapadnie zmrok stanie się niewidoczny a tym samym dużo bardziej niebezpieczny dla nieproszonych gości. Dodatkowo, aby podkreślić ich imponujący wygląd, jak również spotęgować wrażenie zakładano im na szyję „kekhor" - bujną kryzę, wykonaną z włosia jaka, farbowaną na kolor czerwony, który miał chronić je przed urokami, złymi spojrzeniami i demonami. Między partie kryzy dowiązywano czarno-białe "oka", które w niezwykły sposób doglądały tego, kto je nosi. Równie ważne i symboliczne znaczenie miała dodatkowa para oczu, jasne wybarwienia, charakterystyczne kropki nad brwiami. Uważano, iż pozwalają one psu być czujnym nawet gdy śpi a ponadto dwie pary oczu widzą lepiej niż jedna. Istotne było także białe wybarwienie włosa na klatce piersiowej, które miało wyrażać serce, znak życia, bądź duszy, tak ważny dla buddystów.

Obecny do-khyi przypomina psy zamieszkujące niegdyś tybetańskie wzgórza. Kształtowane są według gustów hodowców z różnych krajów, niekoniecznie wciąż okupowanego Tybetu a wzorem nie mogą być konkretne osobniki, lecz przypisy i zaledwie kilka lat temu ustalony standard. Mało co uchowało się w prymitywnej formie, gdyż we współczesnym świecie nie mają one racji bytu. Hodowcy w krajach cywilizacji europejskiej muszą temperować agresywne zachowania swoich psów, zaś tam skąd pochodzą, tam gdzie rdzenna ludność zachowałaby ortodoksyjny tryb życia i ówczesnego do-khyi, okres wkroczenia wojsk chińskich na teren Tybetu można uznać za eksterminację tej rzadkiej rasy. Bezpowrotnie zaprzepaszczono szansę na egzystencję tak odmiennej i wyobcowanej kultury Tybetu a tym samym i niepowtarzalnej rasy psów, która nie doczekała się ochrony tak jak dawne psy Iranu, Pakistanu czy Indii. Udomowienie do-khyi, przystosowanie do warunków bytowania zurbanizowanego człowieka spowodowało ich nową standaryzację. I choć w wyniku selektywnej hodowli mastify tybetańskie zostały nieco ujarzmione, jednak instynkt stróżowania, terytorialność jak i wiele innych cech pierwotnych tego psa ocalało w niezmienionej postaci. Wciąż tybetan ceniony jest jako niezawodny i niezastąpiony stróż jak również oddany towarzysz. Nie ma znaczenia wielkość ochranianego gospodarstwa i co się w nim znajduje, lecz ma znaczenie to, kto należy do „stada", kto jest jego przewodnikiem, kto zaakceptuje jego wyjątkowość i nie będzie chciał zmieniać jego nadzwyczajnej natury.

Należy zawsze pamiętać, iż: "WALORY ROBOCZE PSÓW ZANIKAJĄ DZIESIĄTKI RAZY SZYBCIEJ ANIŻELI CECHY FENOTYPOWE" (cyt. B.B. Fagin- Inform CAO./98)